top of page

W krainie herbaty - podróż do Yunnanu - Dzień 29

  • Zdjęcie autora: Anna Kryszczak
    Anna Kryszczak
  • 8 wrz 2014
  • 3 minut(y) czytania

ŚWIĘTO ŚRODKA JESIENI

- Czy w tym ciasteczku jest... słonina?! - nie mogę uwierzyć w to, co podpowiadają mi kubki smakowe. Z trudem przełykam suchą mączną masę wypełnioną zimnymi skwarkami.


Dzień dzisiejszy jest w Chinach wyjątkowy. To Święto Środka Jesieni, bądź też Księżyca. W związku z tym Chińczycy jedzą ciasteczka księżycowe, którymi częstują wszystkich przyjaciół. Słyszałam już wcześniej o tych smakołykach. Wyglądają nieco jak nasze pączki, tyle że zrobione są z bardzo suchego, zbitego ciasta. I nafaszerowane jakimś mięsnopodobnym nadzieniem... a ja, biorąc to do ust, spodziewałam się, nie wiem, dżemu różanego czy czegoś? Gdy nikt nie patrzy, wymykam się do łazienki i ukradkiem topię resztę ciastka w toalecie.


Zhang Hong musi dziś spędzić pół dnia na jakichś badaniach w szpitalu, więc dołączy do nas dopiero po południu. Zanim wyszła, pytam, czy w związku z tym, że dziś w Chinach jest święto, sklepy mogą być pozamykane.


- No co ty! - woła zaskoczona - będą otwarte. Niektóre nawet dłużej, niż normalnie.


To dobrze, myślę, bo dziś planujemy ostatnie zakupy przed wylotem do Polski.


Wychodzimy i zaczynamy włóczyć się po uliczkach, szukając różnych sklepików, do których warto byłoby zaglądnąć. Na niebie wiszą czarne chmury. Co jakiś czas lunie deszczem, to znów przebijają się słoneczne promienie.



Okolica, w której jesteśmy, to jakieś nowoczesne osiedle, pełne wieżowców i drogich apartamentów. Jak wiele razy wcześniej, szukam jakiejś analogii z tym, co znam. I najbardziej na myśl przychodzi mi teraz krakowski Ruczaj. Tyle, że tutaj nie ma na szczęście tylu płotów oddzielających poszczególne budynki.



Wędrując to tu, to tam, natrafiamy na obwoźny sklep zoologiczny. Oczywiście nic w nim nie kupujemy, ale sama idea, że można wsadzić na nieco przebudowany rower akwaria ze złotymi rybkami i żółwiami, po czym jechać przez miasto i to sprzedawać, wydaje mi się warta uwagi.



Mam wrażenie, że tutaj wszystko jest bardzo tanie, dlatego wydaje się ogromne ilości pieniędzy. Bo jak nie kupić tego, czy tamtego, skoro kosztuje tylko ileś tam, podczas gdy u nas trzeba by zapłacić za to kilkukrotnie więcej. Jakość sprzedawanych towarów jest o wiele wyższa, niż cała "chińszczyzna" sprowadzana do Europy. Buszujemy więc po sklepach odzieżowych, gdzie raz za razem wypatruję coś, co chciałabym mieć. Szukam nie tylko rzeczy czysto użytkowych, ale i takich, które mogłyby mi się przydać do prezentacji podczas slajdowisk podróżniczych prowadzonych po powrocie do Polski. I tak to kupuję na przykład niezwykle popularne tutaj dziecięce spodenki z dziurą między nóżkami, pozwalającą maluchowi załatwiać potrzeby fizjologiczne bez konieczności ściągania majtek.


Uzupełniam też moją i tak już pokaźną kolekcję instrumentów muzycznych. Kupuję kolejną okarynę, tym razem wykonaną z porcelany, oraz drugi, nieco podobny do niej instrument o niezwykle wdzięcznej nazwie, której dosłowne tłumaczenie na język polski brzmi "porcelanowy flet bambusowy".


W księgarni także spędzamy sporo czasu. Wychodzę stąd obładowana mapami (tu można je kupić za parę złotych, podczas gdy ceny map Chin sprzedawane w Polsce sięgają 40 zł), przewodnikami (po chińsku rzecz jasna - trzeba ćwiczyć język), słownikami... Kupuję też plastykową mapę plastyczną Chin, na której doskonale widać ukształtowanie terenu całego kraju.


Dzwoni do nas Zhang Hong. Jest już wolna i chce się z nami spotkać. Idziemy razem na obiad. Chinka wyręcza nas przy zamówieniu, wybierając z menu to, co jej zdaniem jest najsmaczniejsze. I znów mamy okazję posilić się różnego rodzaju pierożkami i bułkami na parze. Kuchnia w prowincji Guangdong, w której właśnie jesteśmy, zupełnie różni się od tej w Yunnanie, w którym spędziłyśmy ostatnie trzy tygodnie.



Już wczoraj odkryłyśmy, że mieszkamy w istnym królestwie herbaty. Nieopodal znajduje się bowiem spory kompleks herbacianych sklepów, gdzie można kupić dosłownie wszystko związane z tym tradycyjnie w Chinach pitym napojem. Po obiedzie wybieramy się tam więc we trzy i szukamy co ciekawszych suszonych liści i kwiatów. Ja kompletuję też zestaw pięknej i delikatnej porcelany.



Wieczorem, gdy zapada już zmrok, wędrujemy razem po okolicy. Wszędzie jest pełno lampionów. Święto Środka Jesieni to święto światła. W tej części miasta wszyscy gromadzą się w okolicach wspaniałej fontanny zwieńczonej posągiem smoka. Gdzieniegdzie ustawiane są magnetofony, gra muzyka, a ludzie tańczą jakiś wszystkim dobrze znany układ. Każdy się przyłącza. Widzimy starych i młodych, mężczyzn i kobiety, dzieciaki, ludzi ubranych elegancko i takich zupełnie zwyczajnych. Moją uwagę zwraca jakaś starsza pani, która skacze w najlepsze do muzyki, trzymając w ręce siatkę wypełnioną zakupami. Atmosfera, jaka tego wieczoru panuje w Shenzhen, jest niezwykła. Zupełnie tak, jak gdyby czas się zatrzymał, a wszyscy rzeczywiście mieli tylko jeden cel - cieszyć się razem w świetle jasno świecącego księżyca.

 
 
 

Comentarios


Moje podróże
- czytaj od początku
Najnowsze
Słowa kluczowe

Zapraszam na wspólne wycieczki oraz na warsztaty i slajdowiska podróżnicze

tel.: +48 513 133 477
Email: anna.kryszczak@gmail.com

Oprowadzam po polsku i po angielsku
Znajdź mnie na Facebooku!

 

Wszelkie aktualności na temat tego, co robię, dostępne są na moim profilu

bottom of page