top of page

W krainie herbaty - podróż do Yunnanu - Dzień 1

  • Zdjęcie autora: Anna Kryszczak
    Anna Kryszczak
  • 11 sie 2014
  • 3 minut(y) czytania

RUSZAMY W DROGĘ


Dziś ma się rozpocząć największa podróż mojego dotychczasowego życia. Ruszamy do południowych Chin, gdzie spędzimy najbliższy miesiąc. Jedziemy we dwie - ja i Ada. Przed nami jedna wielka niewiadoma. Jeździłam już co prawda sporo, ale nigdy nie zdecydowałam się jeszcze na tak daleką i tak długą wyprawę. A do tego tak egzotyczną.


Przygotowania trwały od dawna. Zaczynając od intensywnej nauki języka, poprzez zdobycie chińskiej wizy, szukanie kontaktów przez stronę Couchsurfingu, długie rozmowy z poznanymi w ten sposób Chińczykami (po chińsku, rzecz jasna), zakup biletów lotniczych i kolejowych, szczepienia (żółtaczka typu A i B, tężec, błonica, polio, wścieklizna, dur brzuszny, cholera) i zaopatrzenie się w najpotrzebniejsze leki (Malarone oraz różne polecane na zatrucia pokarmowe), a także uzupełnienie potrzebnego sprzętu. Dotychczas na przykład nigdy nie była mi potrzebna moskitiera, a na tym wyjeździe będzie miała szansę się przydać. Postarałam się też, by nie zabrakło niczego, co pomoże nam zdobyć wiedzę na temat odwiedzanych miejsc bądź ułatwi dotarcie do wyznaczanych celów, stąd też moja biblioteczka została poszerzona o dobrych kilka przewodników (z których oczywiście nie wszystkie potem targałam ze sobą po Azji - część po prostu przestudiowałam w domu) oraz map, a na komórce zainstalowałam znalezione w Sklepie Play darmowe aplikacje - mapy Chin i poszczególnych chińskich miast, słownik nie wymagający połączenia z Internetem (Pleco - bardzo polecam!) oraz plany metra. Nieoceniony okazał się też WeChat - chiński odpowiednik Facebooka (FB na terenie Chin w większości miejsc nie działa). Nie tylko pozwalał na kontakt z Chińczykami, gdy byłam jeszcze w Polsce, ale umożliwiał mi darmowe pisanie i dzwonienie do rodziny i przyjaciół, kiedy przez miesiąc wędrowałam gdzieś przez krańce świata.


Dodam jeszcze, że w przygotowaniach bardzo pomocna była książka Anny Jaklewicz "Niebo w kolorze indygo - Chiny z dala od wielkiego miasta", wydana przez Bezdroża, która nie tylko zainspirowała mnie, by w ogóle w taką podróż wyruszyć, ale zawiera też milion przydatnych informacji i ciekawostek na temat miejsc, do których chciałam się wybrać. Nie oznacza to, że postanowiłam powtórzyć tą samą trasę, co autorka. Nie mniej jednak niektóre ze wspomnianych przez nią miejsc na tyle zwróciły moją uwagę, że postanowiłam część z nich wpleść do własnych planów.


Nasza podróż rozpoczęła się wczesnym rankiem, gdyż z Krakowa trzeba było dotrzeć na samolot do Warszawy. Na lotnisku miałyśmy być koło południa. Leciałyśmy liniami Emirates, które, nota bene, po tej podróży po prostu uwielbiam, bo był to prawdziwy latający hotel all inclusive. Najpierw czekała nas droga do Dubaju, gdzie miałyśmy mieć 18 godzin przerwy, potem kolejny lot do Hong Kongu. Pierwszy odcinek trasy liczył 4158 km (odległości podaję w linii prostej wg www.dystans.org), drugi - kolejne 5950 km.


​Samolot wystartował punktualnie o 14:30. Pogoda była piękna i słoneczna. Aż żal opuszczać w tym momencie Polskę, tym bardziej ze świadomością, że w Chinach jest właśnie pora deszczowa i przez najbliższe miesiące będzie ciągle lało. Ale tymczasem nie martwimy się tym, co nas czeka, tylko spoglądamy za okno. Szczególnie zainteresował mnie fragment trasy przebiegający nad Turcją. Nie miałam świadomości, że ten kraj jest aż tak górzysty! Dobrą godzinę widziałyśmy w dole tylko góry i góry. Jak tam teraz musi być sucho... Obłoki z góry wyglądają równie niezwykle. Są tak lekkie i puszyste, że aż by się chciało ich dotknąć.


P1170095.JPG

Droga zdecydowanie się nam nie dłużyła. Poza pięknymi widokami za oknem mogłyśmy śledzić cały czas mapę ze wskaźnikiem, w którym miejscu właśnie jesteśmy i z parametrami dotyczącymi lotu. I tak na przykład dowiedziałyśmy się, że lecimy z prędkością 953 km/h, a na zewnątrz jest -56 st. C! Do tego co jakiś czas podchodziła do nas stewardessa i proponowała to coś do picia, to przekąskę, to wreszcie obiad. Zastanawiałyśmy się, jak musi wyglądać klasa biznes, skoro w ekonomicznej jest tak luksusowo :)


P1170093.JPG

Gdy w końcu dolecieliśmy do Dubaju, było już dawno po zachodzie słońca. Lot trwał niecałe 6 godzin, jednak trzeba pamiętać, że mimo, iż nasze zegarki wskazują dopiero 20:11, tutaj jest dwie godziny później. No to jesteśmy w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Pora przestawić się na lokalny czas. Mimo, że już noc, na zewnątrz jest 38 st. C. Trzeba jeszcze tylko poprosić o wbicie do paszportu 30-dniowej wizy (dla Polaków jest bezpłatna i nie wymaga wcześniejszego zamawiania).


Gdy dotarłyśmy na miejsce noclegu (wielkie podziękowania dla Piotrka, który skontaktował mnie z mieszkającą tu znajomą) było już po północy. Niewiele snu nam pozostało, gdyż jutro chcemy jak najlepiej wykorzystać dzień i od rana wybrać się na zwiedzanie Dubaju.


 
 
 

Comments


Moje podróże
- czytaj od początku
Najnowsze
Słowa kluczowe

Zapraszam na wspólne wycieczki oraz na warsztaty i slajdowiska podróżnicze

tel.: +48 513 133 477
Email: anna.kryszczak@gmail.com

Oprowadzam po polsku i po angielsku
Znajdź mnie na Facebooku!

 

Wszelkie aktualności na temat tego, co robię, dostępne są na moim profilu

bottom of page