top of page

W krainie herbaty - podróż do Yunnanu - Dzień 22

  • Zdjęcie autora: Anna Kryszczak
    Anna Kryszczak
  • 1 wrz 2014
  • 3 minut(y) czytania

W STRONĘ DOMU

Od pewnego czasu towarzyszy mi uczucie, że coś się nieuchronnie kończy. Dziś, po trzech tygodniach, zaczynamy zmierzać w kierunku Polski. Co prawda przed nami jeszcze ponad tydzień, ale konsekwentnie będziemy zmierzać już w kierunku Hong Kongu, skąd samolot powrotny zabierze nas do Dubaju i dalej, do Warszawy.


Z niemałym sentymentem siadamy w maleńkiej jadłodajni nieopodal wejścia do parku, w której podają na śniadanie tłustą, rosołowatą zupę z makaronem ryżowym. Tęskniłam tak strasznie za jedzeniem europejskim, a teraz czuję, że zaczyna mi już brakować tej kuchni chińskiej, na którą dotychczas momentami nie mogłam już patrzeć.


Po raz kolejny w trakcie naszej wyprawy docieramy do Jinghong, stolicy regionu Xishuangbanna. Chcemy zostać tu na noc - tym razem planowo. Nie wiedzieć, czemu, nasz autobus zatrzymał się na dworcu dla połączeń dalekobieżnych, a nie, jak zwykle na tym dla lokalnych. Tak więc od razu poszłyśmy do kas kupić sobie bilety do Kaiyuan na dzień następny. Potem ruszyłyśmy przed siebie w poszukiwaniu jakiejś kwatery.


Właściwie bardziej trafne byłoby stwierdzenie, że to nocleg znalazł nas, niż że my znalazłyśmy nocleg. Kiedy szłyśmy ulicą, uginając się pod ciężarem wyładowanych po brzegi plecaków, jakaś kobieta zagadnęła nas, że ma u siebie w hostelu wolne miejsca. Niedaleko dworca, dość schludnie, własna łazienka i bardzo przystępna cena (niespełna 20 zł za pokój). Zostawiłyśmy więc bagaże i już na lekko powędrowałyśmy przez miasto.


Na ulicy życie biegnie własnym torem. Mijamy różne stoiska pod gołym niebem, oferujące najrozmaitsze usługi. Można tu na przykład zamówić sobie sztuczną szczękę, albo też oddać ubranie do zszycia.


Jest upalnie, słońce ostro świeci. Szukamy cienia pod palmami rosnącymi wzdłuż ulic. Gdzieniegdzie, spomiędzy bujnej zieleni, wyglądają rzeźby słoni, przypominające o tym, że w regionie Xishuangbanna można je spotkać. My już to wiemy - wizytę w słynnej Dolinie Dzikich Słoni mamy już za sobą.


Spotkać można też rozmaite inne pomniki. Gdzieś spośród roślinności wyłaniają się na przykład kobiety w lokalnych sukniach, niosące ze sobą bambusowy drąg.


Skręcamy w jedną z bocznych ulic i trafiamy na targowisko. Czego tu nie można kupić... na początek trafiamy w miejsce, gdzie handluje się żywym towarem. Przez moment przyglądam się kobiecie, która niesie pod pachą co dopiero zakupioną kurę. Pozostałe ptactwo, które nie zmieniło jeszcze właściciela, wygląda spomiędzy plecionych prętów klatki.


Nagle zauważam coś, czego zupełnie bym się tu nie spodziewała. Worek pełen ogromnych ropuch. Cóż oni mogą z tego robić? Żabie udka kojarzyły mi się dotychczas raczej z terytorium Francji, a nie z daleką Azją. Później, gdy pokazałam to zdjęcie znajomej Chince, powiedziała, że zwierzęta te świetnie nadają się na zupę. Hm... chyba jak przyjadę do Chin raz jeszcze, trzeba będzie takiego specjału spróbować.


Na części straganów sprzedaje się jedzenie już gotowe. Wiszą gdzieniegdzie pieczone kurczaki i kaczki, w innych miejscach smażone kąski leżą bezpośrednio na ladzie. Zadziwia mnie, że drób przyrządza się tu razem z nogami i dziobami. U kur pozostawia się nawet grzebień. Obok tych specjałów leżą jakieś ogony, chyba świńskie, również wypieczone na złoty kolor.


W porównaniu do niewielkiego Menglun, w którym mieszkałyśmy od tygodnia, Jinghong to całkiem sporych rozmiarów miasto. Szerokie arterie porośnięte palmami, osobne pasy ruchu dla skuterów, wejścia do budowli pilnowane przez posągi lwów-strażników. Oba te miejsca mają zupełnie odmienny charakter.


Co prawda i tutaj można na ulicy zobaczyć ludzi grających w rozmaite gry, ale mimo wszystko nawet to wygląda trochę inaczej. Spotykamy na przykład na grupkę dzieciaków rozgrywających pod czujnym okiem matki jednego z nich partię czegoś, co przywodzi mi na myśl Go.


Część dnia poświęcamy na zakupy. To też jest oznaką, iż wyjazd powoli dobiega końca. Początkowo ograniczałyśmy do minimum wagę naszych plecaków, teraz natomiast zaczynamy je dociążać różnymi nabytkami. Zaopatrzyłyśmy się dziś w piękne parasolki (oczywiście obowiązkowo z filtrem UV), a ja weszłam w posiadanie kilku nowych ubrań. Wszystko tu jest niesamowicie tanie, więc w efekcie wydaje się fortunę. Bo jak tu nie kupić prześlicznych krótkich spodenek, które kosztują może ze 13 zł? Z bluzkami jest tak samo. A plecak staje się cięższy i cięższy...


Kiedy leżę późnym wieczorem zasypiając w naszym niewielkim pokoiku, za uchylonym oknem słyszę szum samochodów i gwar ulicznego ruchu. I czuję w sercu jakieś takie ukłucie żalu. O ileż bardziej chciałabym, żeby doszły do mnie dźwięki wydawane przez tysiące świerszczy, cykad i nie wiedzieć czego jeszcze, co kryło się w mroku naszego zaczarowanego ogrodu, do którego tak bardzo przywiązałam się przez ostatni tydzień.

 
 
 

Comments


Moje podróże
- czytaj od początku
Najnowsze
Słowa kluczowe

Zapraszam na wspólne wycieczki oraz na warsztaty i slajdowiska podróżnicze

tel.: +48 513 133 477
Email: anna.kryszczak@gmail.com

Oprowadzam po polsku i po angielsku
Znajdź mnie na Facebooku!

 

Wszelkie aktualności na temat tego, co robię, dostępne są na moim profilu

bottom of page