top of page

W krainie herbaty - podróż do Yunnanu - Dzień 15

  • Zdjęcie autora: Anna Kryszczak
    Anna Kryszczak
  • 25 sie 2014
  • 5 minut(y) czytania

PAŁACE BAISHA I MUFU


To już ostatni dzień, jaki spędzimy w Lijiang. Trochę mi żal, bo stare miasto jest tu niezwykle urokliwe i zdążyłam już polubić plątaninę wąskich uliczek, w której tak łatwo się zgubić. Ale co zrobić, czeka na nas jeszcze wiele pięknych miejsc i jutro rano trzeba ruszyć w dalszą drogę. Dzisiejszy dzień natomiast musimy wykorzystać jak najlepiej.


Najpierw postanowiliśmy odwiedzić leżącą niedaleko Lijiang wioskę Baisha, słynącą z zabytkowych fresków, znajdujących się na terenie kompleksu pałacowego. Budowle zostały wzniesione w okresie panowania dynastii Ming i Qing. Freski powstawały przez blisko 300 lat. Jest to 45 obrazów pokrywających łączną powierzchnię 144 m2. Nad dziełem pracowali miejscowi artyści – chińczycy Han, a także przedstawiciele mniejszości Naxi i Tybetańczycy. Malowidła przedstawiają sceny związane z różnymi religiami. Zobaczyć tu można nawiązania do buddyzmu, ale nie tylko. Wśród obrazów odnajdzie się też takie, które odwołują się do lamaizmu, zwanego inaczej buddyzmem tybetańskim, taoizmu czy też praktykowanej wśród ludności Naxi religii dongba.


P1190036.JPG

Dodam jeszcze, że tym razem wybraliśmy się we trójkę – ja, Ada i kolega Zitiana. Zitian zrezygnował, bo do wstępu na teren kompleksu pałacowego potrzebny był ten sam bilet, który już raz pozwolił nam dostać się na Śnieżną Górę Nefrytowego Smoka, a potem do parku przy Sadzawce Czarnego Smoka. Okazało się, że nasz chiński kolega prał wczoraj bluzę i zapomniał wyjąć bilecik z kieszeni… Stwierdził, że kolejnego kupować nie będzie i dołączy do nas dopiero na obiedzie.


Pogoda dziś nam nie dopisywała. Od rana siąpił deszcz, było szaro i nieprzyjemnie. Do tego, gdy dotarliśmy na miejsce, dowiedzieliśmy się, że część wnętrz pałacowych jest obecnie niedostępna. Zdecydowaliśmy się jednak zobaczyć to, co jest. Zabytkowych fresków nie wolno było fotografować, mogłam więc zrobić jedynie zdjęcia ich reprodukcji. We wnętrzach pomieszczeń panował półmrok, a przez uchylone drzwi wpadały strumienie światła.


P1190042.JPG

W jednej z sal znaleźliśmy jakiś ołtarz. Chińczyk, który nam towarzyszył, znał angielski o wiele słabiej, niż jego kolega, Zitian, niewiele więc się od niego dowiedziałyśmy. Wspomniał tylko, że do tego bóstwa można modlić się przed egzaminami. Zapytałam, w jaki sposób można rozpoznać poszczególne postacie? Czy mają jakieś atrybuty? Nie potrafił odpowiedzieć.


P1190044.JPG

Weszliśmy na teren Starego Lijiang od innej strony, niż zwykle. Powitała nas informacja, że miasto znajduje się na liście Światowego Dziedzictwa UNESCO, zamieszczona na wysokim murze. Tuż obok zobaczyliśmy dwa koła napędzane za pomocą wody. Nie mam pojęcia, czy mają dziś inną funkcję, niż dekoracyjną. Pewnie nie. Ale trzeba przyznać, że muszą być jednym z symboli miasta, bo bardzo często widywałam je już wcześniej, tyle że na pocztówkach lub w przewodnikach.


P1190051.JPG

P1190053.JPG

Znów przemierzaliśmy zaułki, którymi krążyliśmy już wielokrotnie przez ostatni tydzień. Piękne, niskie, drewniane budynki, wąskie chodniki, ciągnące się wśród nich kanały z płynącą niespiesznie wodą, mostki, wkomponowana w to wszystko zieleń. Lijang jest niezwykle malownicze. To jedno z tych miejsc, do których będę chciała kiedyś wrócić.


P1190056.JPG

Tak, jak się umawialiśmy, spotkaliśmy się z Zitanem na obiedzie. Dziś, dla odmiany od tradycyjnej chińskiej kuchni, wybraliśmy pizzę. I to w pizzerii, którą znamy dobrze z Polski. Przy jednym z placów Starego Miasta znaleźliśmy bowiem Pizzę Hut. Trzeba przyznać, że to, co nam podali, było przepyszne. Do tego mieli też szeroką ofertę różnych ciekawych napojów, których u nas nie serwują.


P1190057.JPG

Na popołudnie zostawiliśmy zwiedzanie pałacu rodziny Mu, nazywanego tu Mu Fu. To ten okazały kompleks, górujący nad całym miastem. Bilety kupiliśmy dzień wcześniej przez Internet, bo były wtedy znacznie tańsze. W przeciwieństwie do podniszczonego pałacu w wiosce Baisha, ten wyglądał niezwykle okazale.


P1190074.JPG

P1190102.JPG

Szybko dowiedziałam się, dlaczego tak jest. Cały kompleks został zrównany z ziemią w latach 90. podczas trzęsienia ziemi, które nawiedziło okolicę. Piękne budynki na wzgórzu, wśród których spacerowaliśmy, miały więc może koło 20 lat, jeśli nie mniej. Nic dziwnego, że zachowane były w tak dobrym stanie. Trzeba jednak czoła chylić przed tymi, którzy odtworzyli kompleks pałacowy, bo każdy najdrobniejszy detal prezentuje się teraz przepięknie.


P1190116.JPG

P1190094.JPG

Do poszczególnych obiektów można było wchodzić. Wnętrza były różne. Część z nich przypominała dawny wystrój, jaki mógł tu panować w czasach rodziny Mu. Były tu piękne meble, skóry zwierzęce, wspaniale malowane wazony z porcelany. Gdzieniegdzie można było zobaczyć elementy broni.


P1190081.JPG

P1190114.JPG

W innym z pomieszczeń zobaczyliśmy tradycyjne chińskie stroje.


- Ale one są dziwne… - stwierdził jeden z naszych kolegów – dziś nikt by już tak nie wyszedł na ulicę.


Na pierwszy rzut oka ubiory mogły niewiele różnić się od barwnych strojów noszonych przez różne mniejszości zamieszkujące dzisiejsze Chiny. Jednak wystarczyło przyjrzeć się nieco dokładniej, by dostrzec niezwykły kunszt i precyzję wykonania. Takie ubrania musiały kosztować niemało i na pewno pierwszy lepszy Chińczyk nie mógł sobie na nie pozwolić.


P1190097.JPG

Ku mojej niemałej radości, nie były to jedyne ubiory, jakie można było zobaczyć na terenie kompleksu pałacowego rodziny Mu. Jak to zwykle bywa w miejscach z dużą ilością turystów, także i tutaj znajdowała się wypożyczalnia tradycyjnych strojów chińskich. Tyle że, w przeciwieństwie do innych, w tej wybór był naprawdę niemały, a do tego sceneria na zdjęcia wspaniała. Wszędzie dookoła krążyło wielu przebierańców, pozując przed swoimi krewnymi i znajomymi do zdjęć, a ja ukradkiem korzystałam z okazji i wzbogacałam swoją, i tak już niemałą, fotograficzną kolekcję.


P1190125.JPG

P1190172.JPG

Ubrania były przeróżne i wielu nie potrafiłam rozpoznać. Ale jedno zwróciło moją szczególną uwagę. Było znajome i obce zarazem. Kobieta miała nakrycie głowy charakterystyczne dla mniejszości Bai, jednak reszta stroju odbiegała zupełnie od tego, co widziałam dotychczas. Nie był biały czy biało-różowy, ale czerwony, a zamiast spodni dziewczyna nosiła długą spódnicę. Zitian wyjaśnił mi, że te stroje, które dotąd widywałam gdzieś na ulicy, jak również ten, który kupiłam dla siebie (by mieć w czym po powrocie do Polski prowadzić slajdowiska i warsztaty) to ubrania codzienne, natomiast to, co mamy przed nami jest strojem weselnym panny młodej.


P1190063.JPG

Wspinaliśmy się na wzgórze wyżej i wyżej, a naszym oczom ukazywały się coraz wspanialsze widoki. Stare Lijiang wyglądało z góry, jak gdyby poszczególne domy ciasno przylegały do siebie, nie pozostawiając nawet skrawka wolnej przestrzeni na chodniki dla przechodniów i kanały.


P1190161.JPG

Dotarliśmy do świątyni taoistycznej. We wnętrzu znajdował się niewielki ołtarz z miękkimi klęcznikami ustawionymi przed nim. Naprzeciw posągów bóstw leżało wiele przyniesionych tu ofiar, głównie różnego rodzaju jedzenie.


P1190157.JPG

Zobaczyłam też wewnątrz reprodukcję jednego z fresków, które oglądaliśmy dziś rano. Szczerze mówiąc, prezentował się dużo lepiej, niż oryginał.


P1190140.JPG

Dookoła świątyni zobaczyłam na posadzce mokre ślady. Układały się w chińskie znaki. Obeszłam budynek dookoła i ujrzałam klęczącego na ziemi mężczyznę, trzymającego w ręce pędzel do kaligrafii i malującego kolejne kreski na kamieniach.


- Kto to jest i co on właściwie robi? – zapytałam.


- To mnich. Pisze właśnie jakiś fragment poezji – pośpieszył z wyjaśnieniem Zitian.


- Ale… po co?


- Po prostu ćwiczy kaligrafię.


P1190163.JPG

Gdy znów znaleźliśmy się na dole i opuściliśmy kompleks pałacowy rodu Mu, miałam okazję zjeść jedną z dziwniejszych rzeczy, na jakie się natknęłam podczas wędrówki po Chinach. Wyglądało całkiem ładnie. Spodziewałam się, że będzie to słodka pianka, może coś jak ptasie mleczko. Nic z tego. W smaku przypominało kawałek tektury…


P1190174.JPG

Odnaleźliśmy kolejną świątynię, tym razem buddyjską. Jedyne różnice, jakie potrafiłabym wskazać, to znajdujące się na wewnętrznym dziedzińcu drzewa obwieszone czerwonymi wstęgami z jakimiś inskrypcjami oraz wszechobecne kadzidła, z których dym wypełniał całą przestrzeń. Ołtarze, oglądane okiem laika, wyglądały dość podobnie. Z górnej kondygnacji świątyni słychać było śpiewy.


P1190175.JPG

P1190179.JPG

P1190181.JPG

Tego dnia nasze kulinarne przygody się nie skończyły. Po raz pierwszy piłam mleko kokosowe. Sprzedawane było na ciepło, w plastikowych kubkach.


P1190198.JPG

Na kolację natomiast chciałyśmy z Adą zamówić frytki, ale to dziwne „coś” z na wpół surowych ziemniaków na pewno nimi nie było…


P1190200.JPG

 
 
 

Comentarios


Moje podróże
- czytaj od początku
Najnowsze
Słowa kluczowe

Zapraszam na wspólne wycieczki oraz na warsztaty i slajdowiska podróżnicze

tel.: +48 513 133 477
Email: anna.kryszczak@gmail.com

Oprowadzam po polsku i po angielsku
Znajdź mnie na Facebooku!

 

Wszelkie aktualności na temat tego, co robię, dostępne są na moim profilu

bottom of page