top of page

W krainie herbaty - podróż do Yunnanu - Dzień 14

  • Zdjęcie autora: Anna Kryszczak
    Anna Kryszczak
  • 24 sie 2014
  • 7 minut(y) czytania

PRAWDZIWE OBLICZE JANGCY


Schronisko Half Way w samym środku szlaku biegnącego Wąwozem Skaczącego Tygrysa. Po nocy spędzonej w tym niezwykle malowniczym miejscy powoli ruszyłyśmy w dalszą drogę. Pogoda była dziś o wiele łaskawsza, niż wczoraj. Deszcz nie padał zbyt często, choć dalej od czasu do czasu nieco siąpiło. Białe, postrzępione obłoki to opadały w doliny, to znów wznosiły się na wysokość szczytów.


P1180766.JPG

P1180770.JPG

Dołem doliny spokojnie i majestatycznie płynęła Jangcy. Przynajmniej z tej odległości sprawiała wrażenie leniwej i niespiesznie toczącej swe wody rzeki. Miało się jednak okazać niebawem, że w rzeczywistości jest zupełnie inna.


P1180776.JPG

Gdy mgła nieco się rozwiewała, widać było serpentyny jezdni biegnącej poniżej nas. To tędy będziemy wracać po południu do Lijiang, gdzie planujemy spędzić jeszcze jeden dzień, zanim ruszymy na południe prowincji Yunnan.


P1180784.JPG

Podobnie, jak wczoraj, również dziś drogę zastąpiło nam w pewnym momencie stado kóz. Tym razem jednak nikt nie pędził ich przed siebie, a zwierzęta stojąc na ścieżce i na skalnych półkach przyglądały się nam bacznie z niemałą ciekawością.


P1180800.JPG

P1180819.JPG

Co jakiś czas mijałyśmy niewielkie kopczyki usypane z kamieni, z powtykanymi w nie banknotami. Zastanawiałyśmy się, co to może być. Niestety nie miałyśmy kogo spytać. Szlak był zupełnie pusty, a Yu Zitian i jego towarzysz z Szanghaju opuścili dziś schronisko pół godziny przed nami, przyłączając się do grupy rówieśników. Mieliśmy spotkać się dopiero przy przystanku autobusowym, skąd będziemy wracać razem do Lijiang.


P1180823.JPG

Przepiękne krajobrazy mijałyśmy po drodze. Najbardziej zachwycił mnie gigantyczny wodospad, który przecinał naszą drogę. Już z daleka wyglądał imponująco.


P1180829.JPG

Nie miałam świadomości, jak jest ogromny, póki na jego tle nie zobaczyłam trzech niewielkich postaci, przemierzających szlak nieco przed nami.


P1180832.JPG

Gdy podeszłyśmy bliżej, nie czuło się już tak bardzo jego wielkości. Woda, niczym niewielki, górski potok, płynący po stromej ścianie, pluskała na kamieniach. Trudno było robić tu zdjęcia, bo krople raz za razem padały na obiektyw.


P1180839.JPG

P1180849.JPG

Szłyśmy dalej. Dzisiejsza trasa, w porównaniu z wczorajszą, była dość łagodna. Niemal cały czas szło się trawersem, nie było stromych podejść. W pewnym momencie przy naszej drodze zobaczyłyśmy niewielką buddyjską kaplicę. Dookoła wisiała masa kolorowych flag. We wnętrzu były dwa ołtarzyki przedstawiające rozmaite bóstwa. Przed nimi, wetknięte w specjalną misę, dymiły się kadzidła. Mimo, że trasa nie jest zbyt uczęszczana, przechodzący tędy wędrowcy zatrzymywali się tu, widać, na chwilę zadumy. Miejsce to miało niezwykły urok i niepowtarzalny klimat. I znów żałowałyśmy, że jesteśmy tu same i nasi chińscy koledzy nie przybliżą nam nieco historii maleńkiej świątyńki i przedstawionych przez kolorowe rzeźby postaci.


P1180861.JPG

P1180854.JPG

Chmury podniosły się dość wysoko. Deszcz ustał niemal zupełnie. Z zachwytem podziwiałyśmy krajobrazy. Po drodze napotkałyśmy mężczyznę doglądającego kilku koni. Karmił właśnie zwierzęta, podając im paszę w wiadrach i pojemnikach zrobionych z plastikowych kanistrów. Było cicho i spokojnie. Miałyśmy wrażenie, jak gdyby w Wąwozie Skaczącego Tygrysa czas stał w miejscu, w zupełnym oderwaniu od żywych i pełnych zgiełku chińskich miast.


P1180873.JPG

P1180850.JPG

Idąc tak niespiesznie, dogoniłyśmy niewielką grupkę młodych turystów. Jakieś było nasze zdziwienie, gdy wśród nich zobaczyłyśmy dwie znajome twarze.


- Co wy tu robicie? – zapytałam – przecież wyszliście dużo przed nami i idziecie znacznie szybciej, niż my, bo nie stajecie co chwila, by robić zdjęcia.


- Wiesz… - odpowiedział nieco zakłopotany Zitian – bo… pomyliliśmy drogę. I musieliśmy zawracać…


Pojęcia nie mam, jak nasi koledzy tego dokonali, bo jedyne ścieżki odchodzące od głównego szlaku ewidentnie prowadziły do znajdujących się gdzieniegdzie na stoku gospodarstw. Pokiwałam tylko głową z uśmiechem i, jako przewodnik z zawodu, jakoś naturalnie wysunęłam się na przód grupy i dalej to ja prowadziłam.


P1180883.JPG

Wspominając później naszych towarzyszy podróży, wielokrotnie nazywałam ich „Chińczykami zagubionymi”. Bo Zitian, jak się okazało, nie tylko potrafił wsiąść do autobusu jadącego w niewłaściwym kierunku, czy też nie trafić do własnego hotelu (i to nie tylko za pierwszym razem, ale również kolejnego dnia). Jak się właśnie przekonałyśmy, potrafił się zgubić nawet idąc prostą drogą. Ale i tak wspominam go zawsze z niekłamaną sympatią.


Sprawnie i bez problemów dotarliśmy do Tina’s Hotel, spod którego miał odjeżdżać nasz autobus. Dowiedzieliśmy się, że do najbliższego kursu mamy cztery godziny. I świetnie, bo to wystarczająco dużo czasu, by zejść nad rzekę, na samo dno przełomu i wejść po długim, chwiejącym się moście na słynną Skałę Skaczącego Tygrysa, od której nazwę wziął cały wąwóz. A jak się pospieszymy, to i obiad zdążymy zjeść jeszcze przed odjazdem. Poszliśmy we trójkę, ja, Ada i Zitian. Reszta oznajmiła, że jest zbyt zmęczona i zostaje w hotelowej restauracji.


Jakiś busik podwiózł nas niewielki kawałek w miejsce, gdzie rozpoczynał się szlak prowadzący do Kamienia. Czekała tu na nas mała niespodzianka – trzeba było kupić bilety. I nie starczyło tłumaczenie, że mamy przecież te, które uprawniają nas na wejście na teren wąwozu.


- Nikt nie daje nam pieniędzy na utrzymanie tego szlaku. Sami o niego dbamy. Dlatego, jeśli chcecie tam zejść, musicie zapłacić.


No trudno, wyciągnęliśmy po 10 yuanów i ruszyliśmy w dół. Droga okazała się dość długa, bo na dno dotarliśmy dopiero po pół godziny naprawdę sprawnego marszu. A jedyną żywą istotą, jaką spotkaliśmy na szlaku, był buszujący w krzakach koń.Spojrzał na nas tylko na moment, po czym wrócił do konsumowania rosnącego wokół zielska.


P1180887.JPG

O ile podobały mi się panoramy rozpościerające się wokół z górnej ścieżki, którą szliśmy od dwóch dni, o tyle tu widok był wprost oszałamiający. Strome, skalne ściany wznosiły się pionowo do góry, a rzeka nie wyglądała już na tak leniwą i spokojną. Co więcej, im niżej schodziliśmy, tym sprawiała wrażenie groźniejszej.


P1180897.JPG

Po przeciwnej stronie wąwozu dostrzegłam ogromną jaskinię. Ciekawe, jak jest głęboka, czy coś w niej żyje i czy dałoby się tam w ogóle dostać. Dziś się jednak o tym nie przekonamy. Czeka na nas tygrysi Kamień.


P1180898.JPG

Ścieżka była jakby przyklejona do skalnego zbocza. Nad nami pionowa ściana, po lewej stroma przepaść. Barierek ani poręczy nie było. Tylko w niektórych miejscach ktoś zamontował druty rozwieszone na metalowych prętach. Jednak mogły one raczej sugerować, że do krawędzi lepiej nie podchodzić, niż uchronić kogoś przed upadkiem. Jedynym udogodnieniem, na jakie można było gdzieniegdzie liczyć, były drewniane drabinki i mostki.


P1180928.JPG

P1180921.JPG

Powoli zbliżaliśmy się do dna. Dopiero z tej odległości dało się dostrzec, jaki żywioł mamy tuż pod sobą. W życiu czegoś takiego nie widziałam. Ogromne ilości wody przedzierały się z niezwykłą siłą przez wąski przesmyk między skałami. Gdyby ktoś wpadł do tej kipieli, nie miałby najmniejszych szans. Tak to poznaliśmy prawdziwe oblicze Jangcy, największej z azjatyckich rzek.


P1180933.JPG

P1180949.JPG

Ostatni odcinek naszej ścieżki był dosłownie wykutym w skale korytarzem. Na jego końcu spotkała nas kolejna niespodzianka.


P1180955.JPG

P1180960.JPG

- Jeśli chcecie pójść dalej, musicie kupić bilet.


- Ale jak to? Przecież mamy już jeden na wstęp do Wąwozu i drugi, który pozwala nam zejść nad rzekę.


- Owszem, pozwala zejść tamtą ścieżką. Ale ta należy do kogo innego. Jeśli chcecie dojść do Kamienia Skaczącego Tygrysa, musicie zapłacić. Jeśli nie – zawracajcie.


Co było zrobić. Nie po to przeszliśmy taki kawał, żeby teraz wracać. Wyciągnęliśmy portfele i wręczyliśmy „strażnikowi bramy” po 15 yuanów. Nie jest to jakaś bardzo wygórowana kwota, może z 6 zł, ale sam fakt, co tu się dzieje, zaczął być lekko irytujący. Nie zdziwiło mnie więc, gdy po dojściu do kamienia i tutaj trzeba było zapłacić, żeby wejść na most prowadzący do skały.


Skałki były dwie. Mniejsza, przylegająca bezpośrednio do brzegu oraz większa, na którą prowadził długi most – to właśnie ta nazywa się Kamieniem Skaczącego Tygrysa.


P1180951.JPG

Najpierw poszłyśmy zobaczyć tą przy brzegu. Niby była ogrodzona cienkim, metalowym drutem, ale nie stanowił on przesadnego zabezpieczenia przed upadkiem. Wszystko było mokre i śliskie, więc trzeba było bardzo uważać. Nie chcę nawet myśleć, co by się stało, gdyby wpaść do wody. Tabliczka poinformowała nas, że stojąc na skale ze względu na bezpieczeństwo nie wolno robić zdjęć. Mało kto się tym jednak przejmował, bo sceneria była po prostu niezwykła i nie sposób było tego nie uwiecznić.


P1180946.JPG

P1180984.JPG

Mało nie doszło tu do wypadku, który miałby miejsce na naszych oczach. Gdy ten pan w niebieskiej koszulce pozował do zdjęcia, zaskoczyła go od tyłu ogromna fala, która niespodziewanie wdarła się na kamień. Na szczęście nie była na tyle silna, by wciągnąć go w rwący nurt i skończyło się jedynie na totalnym przemoczeniu nieszczęśnika.


P1180963.JPG

Droga przez „most śmierci”, jak określił go jeden ze znajomych, była długa, mokra i śliska. Na szczęście liny tworzące poręcze okazały się o wiele solidniejsze, niż inne zabezpieczenia, które widziałam na trasie. Przeszłam nad rozszalałą wodą i stanęłam w samym środku potwornych fal, na Kamieniu Skaczącego Tygrysa. Wrażenie niezapomniane. Skała wznosiła się dużo wyżej ponad powierzchnię rozszalałej rzeki niż ta, na której byliśmy przed chwilą. A jednak jej mokra powierzchnia sugerowała, że i tu rozszalały żywioł potrafi dosięgnąć. Lepiej było więc trzymać się mocno i zachować ostrożność.


P1180978.JPG

Droga powrotna okazała się równie ciekawa. By wydostać się z wąwozu unikając jednocześnie mozolnej wspinaczki po setkach stopni skorzystaliśmy z drabiny. Nie miałam pojęcia, jak jest długa, póki na nią nie weszłam. Wspinaliśmy się bez końca. Nad nami i pod nami ludzie. Tutaj, przy słynnym Kamieniu, było znacznie tłoczniej, niż na pustym szlaku, którym wędrowałyśmy wcześniej. Dowiedziałam się później, że drabina, po której wchodziliśmy, miała 30 m. To mniej więcej tak, jak gdyby bez zabezpieczeń wspinać się na 10-piętrowy budynek. Ale trzeba przyznać, że widoki z niej były imponujące.


P1190002.JPG

P1180998.JPG

P1190003.JPG

Jak wszędzie, w popularnych turystycznie miejscach, i tu można było, za odpowiednią opłatą, skorzystać z udogodnień. Znaczną część drogi dało się pokonać konno, a tam, gdzie było na to zbyt stromo, można było skorzystać z lektyki. Do tego, podczas naszej wspinaczki (już powyżej drabiny, ale też na bardzo stromym odcinku) dosłownie co parędziesiąt metrów rozstawione były stoiska, na których sprzedawano owoce i napoje.


P1180959.JPG

P1190012.JPG

Im wyżej wychodziliśmy, tym rozleglejsze widoki ukazywały się naszym oczom. Obserwowaliśmy rzekę, która znów wyglądała na odległą i niegroźną. Patrzyliśmy na zbocza wąwozu, do których przyklejone były dziesiątki maleńkich domków.


P1190017.JPG

Dotarliśmy do Tina’s Hotel na godzinę przed odjazdem, tak że był czas na obiad. W trakcie jedzenia usłyszałam znowu ten sam buczący, nieprzyjemny dźwięk, co wczoraj.


- Chcesz ją zobaczyć? Widziałem, gdzie siedzi – jeden z chińskich kolegów wyprowadził mnie na zewnątrz i wskazał na pobliski krzew. Z gałęzi, głową w dół, zwisała gigantyczna mucha (czy też, jak mi później wyjaśniono – cykada). Tak sobie myślę, że te nasze, polskie, nie są jednak ani trochę paskudne. Tutejsze owady potrafią przyprawić o ciarki na plecach.


P1190025.JPG

P1190021.JPG

Droga powrotna minęła nam bezpiecznie, choć wcale mogło tak nie być. Gdy zobaczyłam, co leży na jezdni przed nami, zajmując cały pas, zastanawiałam się, kiedy odpadło od skalnej ściany i jaka jest szansa, że coś takiego zmiecie nasz autobus na dno wąwozu.


P1190027.JPG

Wróciłyśmy do tego samego schroniska młodzieżowego w Lijiang, w którym mieszkałyśmy poprzednio. Mimo wielu niespodzianek i wrażeń dnia dzisiejszego, musiało się tu jednak zdarzyć coś jeszcze, co miało mnie zaskoczyć. Zamówiłam na kolację jajecznicę ze szczypiorkiem. Tyle, że tutaj, jak się okazało je się raczej… szczypiorek z odrobiną jajecznicy.


P1190033.JPG

 
 
 

Comments


Moje podróże
- czytaj od początku
Najnowsze
Słowa kluczowe

Zapraszam na wspólne wycieczki oraz na warsztaty i slajdowiska podróżnicze

tel.: +48 513 133 477
Email: anna.kryszczak@gmail.com

Oprowadzam po polsku i po angielsku
Znajdź mnie na Facebooku!

 

Wszelkie aktualności na temat tego, co robię, dostępne są na moim profilu

bottom of page