top of page

W krainie herbaty - podróż do Yunnanu - Dzień 12

  • Zdjęcie autora: Anna Kryszczak
    Anna Kryszczak
  • 21 sie 2014
  • 4 minut(y) czytania

DESZCZ NAD SADZAWKĄ CZARNEGO SMOKA

Od rana leje. Przedpołudnie miałyśmy dość leniwe. Wyspać się spokojnie, zjeść nieśpiesznie śniadanie, zabrać parasol i pospacerować nieco po okolicy. Dalej jesteśmy w Lijiang. Miasteczko jest tak urokliwe, że naprawdę szkoda będzie stąd wyjeżdżać. Nawet w deszczu mi się podoba.


Około południa spotkałyśmy się z Yu Zitian i jego kolegą. Zaczęliśmy tradycyjnie od chodzenia bez celu to tu, to tam. Wyszliśmy na jakiś punkt widokowy, skąd podziwiać można było miasto. Razem udaliśmy się też do kilku sklepów, gdyż chciałam skorzystać przy zakupach z pomocy znajomych Chińczyków. Zitian okazał się niezastąpiony. Bezbłędnie odnajdywał miejsca, w których można było dostać dokładnie to, co chciałam, a do tego w moim imieniu targował się ze sprzedawcami, zbijając znacznie ceny.


Jechałam do Chin z zamiarem przywiezienia stąd paru rzeczy. Mam już kupiony w Dali dizi (bambusowy flet) oraz xun (wygląda jak duże jajo z 1 otworem do dmuchania i 8 do zatykania), który zdobyłam tutaj. Dziś postanowiłam wejść w posiadanie jeszcze jednego instrumentu wypatrzonego już w Kunmingu. Od razu zwrócił moją uwagę. Nazywa się hulusi. Początkowo myślałam, że to grzechotka, bo gdy zobaczyłam to po raz pierwszy, instrumenty upchnięte były ciasno jeden obok drugiego w pudełku i tylko tykwy, z których są zrobione, sterczały na zewnątrz. Dziwne to urządzenie. Centralną część stanowi owoc o kształcie gruszki. Z tego wystaje niewielki ustnik, wykonany chyba z kawałka rogu. A z drugiej strony tykwy zamontowane są 3 bambusowe rurki, z czego jedna, centralnie położona, ma otwory niczym flet.


P1170753.JPG

Drugą rzeczą, którą dziś nabyłam, był strój ludowy mniejszości Bai. Widziałam go już wielokrotnie w różnych miejscach (jak na tym zdjęciu z Kunmingu) i bardzo mi się podobał, zwłaszcza okazałe nakrycie głowy. Plan był taki, by po powrocie do Polski mieć jak najwięcej rekwizytów, które będę mogła wykorzystywać podczas slajdowisk i warsztatów, które zamierzałam prowadzić. I rzeczywiście, gdy teraz wychodzę na środek ubrana w tradycyjny chiński strój i obok barwnych fotografii prezentuję rozmaite rzeczy przywiezione z Państwa Środka, spotyka się to z niemałym zainteresowaniem (polecam zaglądnąć do zakładki „warsztaty”). O ludności Bai wspominałam już przy okazji opisywania miasteczka Dali, bo to właśnie głównie tam mniejszość tą można spotkać.


P1210101.JPG

Dziś, przy tym ulewnym deszczu, przydał mi się jeszcze jeden z moich wcześniejszych zakupów. Będąc jeszcze w Dali wypatrzyłam u kilku dziewczyn rzecz absolutnie genialną – pelerynki na buty. Chodzisz sobie w upalny dzień w sandałach, a to cudo masz schowane w plecaku. Gdy zacznie padać, po prostu zakładasz to na buty. I nie martwisz się już, czy od płynącej dziesiątkami litrów po chodnikach, nie zawsze czystej wody, dostaniesz zakażenia, jak zabrudzi jakieś otarcie na stopie.


P1170624.JPG

Gdyby wyjść poza obręb Starego Lijiang, sceneria zupełnie się zmienia. Nie ma już zabytkowej, ciasnej zabudowy i cudnych, niewysokich domków. Jest za to sporo lokalnych knajpek i restauracji. A przed nimi jedzenie albo wisi (jak te kawałki mięsa), albo siedzi w klatkach (i patrzy na Ciebie, jakby chciało powiedzieć „tylko mnie nie jedz!”), albo też pływa w miednicy. Wszystko po to, by klient widział, że potrawy przygotowywane są ze świeżych produktów najwyższej jakości.


P1180416.JPG

P1180417.JPG

Nieco dalej od centrum odwiedziliśmy park, w którym znajdowała się Sadzawka Czarnego Smoka (chin. Hei Long Tan). Wejście było biletowane, ale do wstępu uprawniała wejściówka zakupiona przez nas wczoraj, gdy wjeżdżaliśmy na teren Śnieżnej Góry Nefrytowego Smoka. Pech chciał, że połowa z nas nie miała odpowiedniego kwitka przy sobie. Ja i kolega naszego Chińczyka mieliśmy bilety, Ada i Zitian zostawili swoje na kwaterach. W 12 dniu naszej podróży po raz pierwszy rozdzieliłyśmy się z Adą na blisko dwie godziny i razem z chińskim znajomym weszłam na teren parku. Już sama brama prowadząca do wnętrza i jej cudowne malowanie robiła spore wrażenie.


P1180432.JPG

Przed wejściem znajdowały się posągi lwów. To bardzo częsty widok w Chinach. Jeszcze w Dali Chinka, u której mieszkałyśmy, powiedziała nam, że są to strażnicy pilnujący domów. Przed każdą bogatszą posesją można było takie zobaczyć. Zwykle po dwa, tutaj aż cztery.


P1180433.JPG

Deszcz nie ustępował. Dziesiątki Chińczyków chowały się pod kolorowymi parasolami. Nie zniechęceni jednak pogodą, przemierzali park powolnym krokiem. My również. Mój chiński kolega nie mówił zbyt wiele. Jego angielski był zdecydowanie słabszy, niż u Yu Zitian, a cała sytuacja, gdy został nagle bez swojego dobrze znanego towarzysza, wyraźnie go onieśmielała.


P1180467.JPG

Sadzawka Czarnego Smoka, przecinający ją most i pagoda stojąca tuż obok są widokiem bardzo rozpoznawalnym, wręcz pocztówkowym. Wody, chińska budowla, a za nią wysokie góry – dokładnie ta scenka, przed którą staliśmy, często pojawia się w przewodnikach. Tyle, że tam wszystko zalewa piękne słońce, a nie krople wody…


P1180477.JPG

P1180482.JPG

P1180484.JPG

W końcu promienie słoneczne jakoś przedarły się przez zasłonę z chmur i na moment ukazał nam się niewielki skrawek błękitnego nieba. Park zaczął od razu wyglądać inaczej, jakoś tak pogodniej. I kolory żywsze się zrobiły. Nawet mój kolega odrobinę się rozchmurzył i łamanym angielsko-chińskim zaczął tłumaczyć mi coś na temat pagód i tego, że są to miejsca przeznaczone do odpoczynku.


P1180487.JPG

Gdy wracaliśmy w kierunku Starego Miasta, znów lało. Ci, którzy nie mieli przy sobie parasoli, ratowali się, jak mogli, zakładając na głowy kartony, siatki, czy co im tam wpadło w ręce.


P1180504.JPG

Z zachwytem patrzyłam na niektóre parasolki. W Chinach bardzo często można zobaczyć prawdziwe, przeciwdeszczowe dzieła sztuki. Wiele z nich ma falbanki czy koronki, a już zdecydowana większość jest w jasnych, pogodnych kolorach.


P1180508.JPG

Wieczór przesiedzieliśmy we czwórkę w naszym hostelu. Znów przy gitarze, ale tym razem grałam i śpiewałam bez publiki, tak po prostu, dla nas. Przy okazji dowiedziałam się kolejnej rzeczy o Chińczykach. Słyszałam, że w Japonii niegrzecznie jest wbijać pałeczki w ryż. Nie wiedziałam jednak, dlaczego, ani czy w Chinach jest tak samo.


- Tak, u nas też tradycja nie pozwala tego robić – wyjaśnił Zitian – ma to związek z tradycją grzebania zmarłych, bo im też przynosi się ryż. Nie wolno wbijać w niego pałeczek, bo ryż to jakby kopiec, w którym zmarli są pochowani. Taka jest tradycja. Ale ja o to nie dbam – powiedział, po czym wpakował swoje pałeczki w sam środek miski z ryżem.


P1180510.JPG

 
 
 

Comments


Moje podróże
- czytaj od początku
Najnowsze
Słowa kluczowe

Zapraszam na wspólne wycieczki oraz na warsztaty i slajdowiska podróżnicze

tel.: +48 513 133 477
Email: anna.kryszczak@gmail.com

Oprowadzam po polsku i po angielsku
Znajdź mnie na Facebooku!

 

Wszelkie aktualności na temat tego, co robię, dostępne są na moim profilu

bottom of page