W krainie herbaty - podróż do Yunnanu - Dzień 6
- Anna Kryszczak
- 16 sie 2014
- 3 minut(y) czytania
KANTON
Dziś ruszamy w kierunku Yunnanu. Czeka nas długa podróż, którą w całości odbędziemy pociągiem. Najpierw nieco ponad 100 km do stolicy prowincji, Guangzhou, znanej bardziej jako Kanton. Tam mamy około 5,5 godziny przerwy, a potem przesiadamy się na pociąg z wagonami sypialnymi, którym będziemy jechać aż do Kunmingu - stolicy prowincji Yunnan, oddalonej w linii prostej od Guangzhou o 1079 km. Drugi etap podróży zajmie jakieś 26 godzin. W drodze do stacji metra, które dowiezie nas na dworzec, ostatni raz rzucałam okiem na zaułki Shenshen, które opuszczamy na niemal miesiąc.

Iwona i Vincent odprowadzili nas i pomogli znaleźć właściwy pociąg. Trudno było odejść bez wzruszenia, gdy widziałam, jak Luo Fangyi żegna nas ze łzami w oczach. Choć spędziłyśmy razem niecałe dwa dni, zdążyłyśmy się do siebie bardzo przywiązać. Byłyśmy z Adą pierwszymi couchsurferami, którzy u niej mieszkali. Ja wcześniej korzystałam z couchrurfingu tylko raz, Ada nigdy. To, jak również te trzy miesiące przegadane z Fangyi przez Internet i cała życzliwość i ciepło, jakie nam okazała, sprawiło, że stałyśmy się dla siebie wyjątkowe. Choć dziś, gdy to piszę, od mojego powrotu z Chin upłynęło już prawie pół roku, w dalszym ciągu do siebie piszemy na WeChat. Wczoraj przekazała mi radosną wiadomość – jest w ciąży. Bardzo się cieszę razem z nią, bo pamiętam, jak mi opowiadała w trakcie naszej wizyty w Chinach, jak właśnie przygotowuje się do tego, by niedługo postarać się z mężem o dziecko, jak robi różne badania i jak bardzo by już chciała.
Z ciężkim sercem i żalem, że nie możemy tu zostać dłużej, weszłyśmy do pociągu. Był czysty i zadbany. Bilety miały przypisane miejsca. Droga do Kantonu trwała około godziny. W tym czasie chyba z 8 czy 9 razy przeszła koło nas pani z pytaniem, czy nie chcemy kupić czegoś do jedzenia lub picia, dwa razy kobieta zmywająca podłogę i zbierająca śmieci od pasażerów. Szok! A będąc jeszcze w Europie tyle się nasłuchałam, jak to w Chinach jest brudno, śmieci walają się wszędzie i nikt o nic nie dba. Kolejny mit obalony.
Podobnie, jak parę dni wcześniej, w samolocie, mogłyśmy śledzić parametry jazdy na wyświetlaczu. Nasz pociąg rozwijał prędkość 156 km/h. W środku działała klimatyzacja, utrzymująca stałą temperaturę 26 st. C, podczas gdy na zewnątrz było ponad 40 stopni.
Po dotarciu do Guangzhou zostawiłyśmy plecaki w przechowalni i ruszyłyśmy na obchód okolicy. Trochę mi to miasto przypominało Shenzhen, z którego właśnie przyjechałyśmy, ale mimo, że wzdłuż ulic rosło sporo drzew, sprawiało wrażenie mniej zielonego. No i nie było „nasze”, bo tutaj nie miałyśmy żadnych chińskich przyjaciół. Miał to być tylko przystanek w drodze.


Podobnie, jak przez poprzednie dni, było duszno i gorąco. Znalazłyśmy niewielki park, w którym można było schować się przed promieniami południowego słońca. Nie tylko my, jak się okazało, szukałyśmy schronienia w przyjemnym cieniu. Gdzieniegdzie można było zobaczyć Chińczyków, drzemiących sobie w hamakach lub leżących na ławkach albo murach.


Nie wszyscy jednak odpoczywali. Dzieci, jak zawsze, pełne były energii, a opiekujący się nimi rodzice towarzyszyli im w zabawach. Patrząc na te radosne maluchy, miałam wrażenie, że tu, w dużym mieście, ich życie właściwie niczym nie różni się od tego, jakie miałyby w Europie. No, może poza tym, że dużo rzadziej się tu zdarza, by miały rodzeństwo. Sporo można było zobaczyć rodzin spacerujących ze swymi jedynakami, dziewczynki uczące się jeździć na rolkach i chłopców z rowerami. Ciekawa jestem, jak będzie, gdy dotrzemy na prowincję. Czy tam dzień codzienny bardzo różni się od tego, co znam? Czy może skrajna nędza, o której słyszałam, to następny z utrwalonych u nas stereotypów, który trzeba zweryfikować?


Pora na nas. Wróciłyśmy na dworzec. Nie chciałyśmy być tutaj dużo przed czasem, co Vincent nas ostrzegał, że nie jest to zbyt bezpieczne miejsce i zdarzają się kradzieże. Nie wiem, czy nie była to przestroga trochę na wyrost. Dworzec wyglądał lepiej, niż niejeden w Polsce, a ludzie spokojnie siedzieli pod ścianami, czekając na swoje połączenia. Nikt nikogo nie zaczepiał. Nie było widać nawet bezdomnych czy osób proszących o datki. Cisza, spokój i taka senna atmosfera.


W pierwszej chwili tablica z rozkładem zbliżających się połączeń może przerażać, ale jak się jej bliżej przyjrzeć, jest bardzo czytelna i przejrzysta. W kolumnie na przedzie jest numer pociągu, który znajduje się na bilecie, więc nawet nie znając chińskiego da się łatwo zorientować, która linijka dotyczy naszego połączenia. Jeśli ktoś się pokusił o zapamiętanie chińskich znaków, będących nazwą docelowej stacji, powinien spojrzeć na trzecią kolumnę. W drugiej podana jest godzina. Przyglądałam się uważnie tablicy. Dwóch pierwszych nazw miejscowości, tych wyświetlanych na czerwono, nie znałam. Nasz Kunming jest w trzeciej linijce, wyświetlony w kolorze zielonym. Poniżej, na żółto, pokazany jest pociąg po Pekinu, a pod nim do Szanghaju. Tyle byłam w stanie rozpoznać.

Gdy nadeszła nasza kolej i zawołano nas do bramek kontrolnych, szybko udałyśmy się w kierunku pociągu. Odnalazłyśmy właściwy wagon. Przed wejściem jeszcze raz sprawdzono na naszych biletach, czy na pewno wsiadamy tam, gdzie powinnyśmy. Zajęłyśmy wygodnie miejsca. Czeka nas długa i daleka droga. Kierunek: Yunnan.
Bình luận