top of page

W krainie herbaty - podróż do Yunnanu - Dzień 3

  • Zdjęcie autora: Anna Kryszczak
    Anna Kryszczak
  • 13 sie 2014
  • 5 minut(y) czytania

HONG KONG


- Wszystko w porządku? – pyta mnie nieco zdziwiona Chinka. Cóż, sama bym się nad tym pewnie zastanawiała, gdybym zobaczyła w łazience na lotnisku kogoś wkładającego plecak pod kran… Butelka z szamponem nie wytrzymała próby, jakiej została poddana podczas transportu, i w efekcie wszystko w plecaku się kleiło. Na szczęście starym turystycznym zwyczajem, wyniesionym z wielodniowych górskich wędrówek, niemal każdą rzecz miałam opakowaną w worek, więc „wystarczyło” opłukać z zewnątrz same siatki i nasiąknięte fragmenty plecaka. O ironio, jedyną rzeczą, której nie zabezpieczyłam, „bo przecież wyjmę go zaraz po odebraniu plecaka” był parasol, który teraz pienił się niemiłosiernie i nijak nie dawał wypłukać. Dobrze, że zauważyłam tą małą katastrofę wewnątrz plecaka jeszcze przed opuszczeniem lotniska, bo gdybym wyszła z nim na deszcz, mogłoby to wyglądać… hm… ciekawie.


Tak rozpoczął się pierwszy dzień na chińskiej ziemi. Choć pojęcia „chińska” w odniesieniu do Hong Kongu należy używać raczej ostrożnie. De facto Chiny zaczynają się dopiero za granicą położoną kilkanaście kilometrów stąd. Hong Kong, jako była angielska kolonia, zachował sporą autonomię. Ma własną flagę, walutę (dolar hongkoński, wydawany przez 3 niezależne banki, więc banknoty o tym samym nominale występują w 3 różnych wersjach graficznych), niechętnie patrzy się tu na tzw. język mandaryński, używany oficjalnie w Chinach. A dla nas, Polaków, jest jeszcze jedna istotna różnica – w Hong Kongu nie potrzeba wizy. Można tu przebywać maksymalnie 3 miesiące bez ubiegania się o specjalne zezwolenie. Do Chin natomiast wiza jest konieczna i taka zwyczajna, turystyczna, wydawana jest maksymalnie na pobyt długości 1 miesiąca. Gdyby jednak powiedzieć komuś z głębi kraju, że Hong Kong do Chin nie należy, może się poczuć mocno urażony i zacząć tłumaczyć, że miasto to zawsze było i będzie chińskie.


Na zewnątrz było duszno i parno. Temperatura sięgała 30 st. C, ale chwilowo przestało padać. Lotnisko położone jest na sztucznej wyspie zbudowanej koło największej w okolicy wyspy Lantau. Centrum Hong Kongu jest znacznie dalej, na Wyspie Hong Kong i Półwyspie Kowloon, pomiędzy którymi leży słynny Port Wiktorii. Do centrum można się dostać z lotniska na trzy sposoby – taksówką, szybkim pociągiem lub autobusem. My wybrałyśmy tą trzecią opcję, znacznie tańszą od 2 poprzednich. Jednak okazało się, że w autobusie bilet można kupić tylko za dokładnie odliczoną co do grosza kwotę, ponieważ opłatę za przejazd wrzuca się do stojącej obok kierowcy skarbonki i choćby chciał, nie ma możliwości wydać reszty. Musiałyśmy więc przepuścić jeden kurs, nabyć bilety w kasach i jechać następnym.


W trakcie drogi Ada, zmęczona podróżą, drzemała, a ja z szeroko otwartymi oczami chłonęłam widoki za oknem. Ktoś kiedyś powiedział o Hong Kongu, że jest to sen o Manhattanie wyłaniający się z Morza Południowochińskiego. Dla mnie wyglądało to raczej tak, jak gdyby ktoś wrzucił ogromne góry do oceanu. W miejscach, w których ląd stykał się z wodą, wyrastały gigantyczne wieżowce. Przynajmniej gdzieniegdzie, bo były i takie fragmenty mijanych wysp, gdzie nad brzegiem zbudowane były jedynie niewielkie, ubogie wioseczki. Wszystko to przeplatał ogrom soczystej zieleni wszechobecnych roślin. Im bliżej do centrum, tym bardziej przeważały w otoczeniu drapacze chmur i inne wyglądające nowocześnie budynki. Zabudowa była dość ciasna. Nawet główna ulica, biegnąca przez środek Półwyspu Kowloon, przy której wysiadłyśmy po około godzinie jazdy, nie była zbyt szeroka. A wystarczyło wejść w którąkolwiek z odchodzących od niej przecznic, by trafić w naprawdę wąskie zaułki, które w miarę oddalania się od centrum zwężały się jeszcze bardziej. Spodziewałam się, że Hong Kong właśnie tak będzie wyglądać. Znałam go dobrze ze zdjęć, choć miasto widziane „na żywo” na pewno robi większe wrażenie.

P1170174.JPG

Zaskoczyło mnie natomiast, że na ulicach jest ruch lewostronny. Niby normalne, bo Hong Kong był przecież kolonią angielską, ale jakoś nie przyszło mi to wcześniej do głowy. Przekonałam się później natomiast, że Chińczycy są bardzo zaskoczeni, gdy mówi się im, że w Polsce jeździmy prawą stroną drogi tak, jak u nich. Byli święcie przekonani, że skoro angielska, a więc europejska kolonia ma ruch lewostronny, to przecież jeździ się tak na pewno w całej Europie.


Największym szokiem był dla nas nasz hotel. Hong Kong generalnie jest dosyć drogi, więc szukałam czegoś możliwie taniego, co i tak okazało się niemal najdroższym noclegiem podczas całego naszego wyjazdu. Nie spodziewałam się jednak, że trafimy na takie warunki…


P1170171.JPG

- Człowiek nie może przebywać w tak małym pomieszczeniu. Nawet więzień musi mieć 3 m2 na osobę, bo inaczej może zaskarżyć państwo do trybunału – skomentowała Ada. Nasz pokój miał może z 4 m2 na dwie osoby. Coś, co być może było kiedyś oknem, zostało zabite jakąś dyktą. Nad nim był wentylator, który musiał chodzić bez przerwy, bo inaczej momentalnie brakowało powietrza do oddychania. W pokoju mieściło się łóżko piętrowe, takie metalowe, przywodzące na myśl więzienną celę. Zajmowało całą długość pomieszczenia. Wolnej przestrzeni pozostawało mniej więcej tyle, co powierzchnia łóżka. Pod sufitem wisiał leciwy, zakurzony telewizor. A po ścianach biegały kilkucentymetrowe karaluchy. Witamy w Chinach. Jeśli tak będzie wyglądać najbliższy miesiąc…


Łazienka też wyglądała dość oryginalnie. Było to po prostu odrobinę większe WC. Nad toaletą był wąż prysznicowy, którego w pierwszej chwili w ogóle nie zauważyłam, bo nic nie wskazywało na to, że to właśnie tu należy się kąpać.


P1170173.JPG

Zostawiłyśmy rzeczy w pokoju i poszłyśmy rozejrzeć się po mieście. Nie zaszłyśmy zbyt daleko, gdy znów lunęło. Pioruny waliły raz za razem. Kupiłam sobie nowy, naprawdę duży, parasol. Bez niego w ciągu niespełna minuty nie zostałoby na mnie suchej nitki. Gdy w Polsce zdarza się czasem taka nawałnica, ludzie w popłochu chowają się po sklepach lub uciekają do domów. Tutaj właściwie nikt się tym nie przejmował. Niebo rozświetlają co chwila błyski, dziesiątki litrów wody lecą na głowę, na ulicach brodzi się po kostki, a Chińczycy jakby nigdy nic spokojnie (i dosyć tłumnie) idą każdy w swoją stronę. My płyniemy razem z tym tłumem, co jakiś czas zatrzymując się pod jakimś zadaszeniem, żeby przyjrzeć się okolicy i porobić zdjęcia. Jest pora deszczowa. Czy to znaczy, ze tak właśnie będzie wyglądał cały nasz wyjazd? Totalna inność tego miejsca względem wszystkiego, co dotąd mi znane, sprawia, że nasza rozpoczynająca się właśnie przygoda wydaje mi się jeszcze bardziej egzotyczna i warta przeżycia.


P1170180.JPG

P1170179.JPG

P1170181.JPG

Powłóczyłyśmy się nieco po rozmaitych zaułkach. W końcu trafiłyśmy do jakiejś niewielkiej restauracyjki. Menu oczywiście po chińsku, więc trudno było z niego wyczytać, o co właściwie chodzi. Co prawda obie uczymy się tego języka już od półtora roku, ale pozwoliło to w tym momencie jedynie na wyłowienie z gąszczu znaków słów „zupa”, „kurczak” i „herbata”. Taki więc zestaw zamówiłyśmy. Zupa jeszcze była w miarę zjadliwa – był to taki kleik ryżowy z kawałkami mięsa. Z kurczakiem było już gorzej, bo ktoś pokroił go właściwie w całości i takie kawałki mięsko-kostno-chrzęstne wrzucił do ryżu i zalał sosem. Jednak to danie i tak było wyjątkowo normalne, jak na to, czego się tu spodziewałyśmy.


P1170184.JPG

P1170185.JPG

Jeszcze w trakcie obiadu poczułam, jak ogarnia mnie ogromna senność. Zarwana noc i zmiana czasu dały o sobie w końcu znać. Zjadłyśmy więc szybko i wróciłyśmy do naszej celi. Owinięte szczelnie w moskitiery, z trudem łapiąc każdy oddech w tym małym, dusznym pomieszczeniu, przespałyśmy niezbyt spokojnie popołudnie i spory kawałek nocy.


 
 
 

Comentarios


Moje podróże
- czytaj od początku
Najnowsze
Słowa kluczowe

Zapraszam na wspólne wycieczki oraz na warsztaty i slajdowiska podróżnicze

tel.: +48 513 133 477
Email: anna.kryszczak@gmail.com

Oprowadzam po polsku i po angielsku
Znajdź mnie na Facebooku!

 

Wszelkie aktualności na temat tego, co robię, dostępne są na moim profilu

bottom of page